Na szlaku >> Mazury
Mama, tata, dzieci i teść
Jacek Leśniewski
 |
Droga do Orłowa, z tyłu jeziora Gawlik |
Na Mazury wybraliśmy się rodzinnie: dwoje dzieci, ja z żoną oraz teść. Dlaczego Mazury? Bo nigdy tam nie byliśmy, bo wszyscy o nich mówią, a w każdej zagranicznej ofercie, reklamującej wakacje w Polsce, poleca się jezioro Śniardwy, Mikołajki i okolice.
Najpierw pojawiło się pytanie, zadawane co roku przed urlopem: gdzie na wakacje? Nie inaczej było w naszej rodzinie. Sprawa jest łatwiejsza, jeżeli wszyscy mają takie same zainteresowania i możliwości fizyczne. O swoich pasjach wiedzieliśmy wszystko. Inaczej, jeżeli chodzi o możliwości. W wyprawie miały bowiem wziąć udział nasze dzieci: 7-letni Piotrek i 10-letnia Julia oraz troje dorosłych Małgorzata i Jacek (lat 37) oraz 67-letni teść Józef. W dodatku Piotrek po raz pierwszy miał pedałować na swoim rowerze, a nie jak dotychczas na jednokołowej doczepce, przymocowanej do mojego roweru. Wybór padł na Mazury.
Wyjeżdżamy ze Świnoujścia samochodem z przyczepką, kupioną do przewozu rowerów i ekwipunku, który kompletujemy od kilku lat. Podróż dzielimy na dwa dni. Bazą pierwszej pętli naszej wyprawy jest ranczo „Zielony Koń”, położone na południe od Sorkwitów, tuż przy szlaku kajakowym, z widokiem na jezioro Lampasz. Rano pakujemy sakwy, zabierając ze sobą wszystko, co nam będzie potrzebne przez najbliższe kilkanaście dni. Ruszamy w drogę, humory dopisują. Wieczorem docieramy do miejscowości Babięta. Nocleg w stanicy wodnej PTTK nie jest najlepszym wyborem, zarówno pod względem konkurencyjności cenowej, jak i spokoju.
Następnego dnia planujemy dotrzeć do Krutynia, poruszając się zgodnie z oznaczeniami niebieskiego szlaku rowerowego, za to po drodze zwanej Linią Hindenburga (od nazwy systemu umocnień z czasów I i II wojny światowej, które mijamy). Padało, więc czarny, drobny żwir tworzy papkę, po której trudno pedałować. Czasami pchamy rowery przez las, posilając się umytymi przez deszcz poziomkami. Przeprawę utrudniają sakwy, którymi obwieszone są nasze rowery. Grunt, że dzieciaki mają lżej, więc i przeprawę znoszą lepiej. Pocieszam się, że na tę drogę nigdy nie będzie dobrej pogody, bo w czasie suszy również nie da się po niej jechać rowerem, a to dlatego, że drobny żwirek zamieni się w sypki miał.
Więcej: czytaj w numerze „Rowertouru”
Zdjęcie: Jacek Leśniewski