
strona główna >> 10/2015 >> Jak dojść ze sobą do porozumienia
poradniki
Nim będzie za późno
![]() | Zapewne pamiętacie te chwile, gdy Wasz rower był zupełnie nowy. Jego lśniący lakier jeszcze nie nosił śladów po przebytych... » |
Korespondencja >> Nowa Zelandia: Wyspa Południowa
Jak dojść ze sobą do porozumienia
Jan Baryłko
![]() |
Droga pod Mount Cook, najwyższy szczyt Nowej Zelandii |
Gdy zimą zostałem posiadaczem trzech miesięcy wolnego czasu, postanowiłem od niej uciec. Wybrałem Nową Zelandię. I to nie z powodu dwóch filmowych trylogii, których fanem nie jestem.
O pięknie tego kraju wie chyba każdy, kto interesuje się turystyką. Poza tym chciałem pojechać gdzieś naprawdę daleko, a dalej może być tylko biegun. W ciągu 87 dni udało mi się zwiedzić obie wyspy, na których przejechałem prawie 8000 kilometrów. Wydaje mi się, że zobaczyłem 90-95 procent tego kraju. W tym czasie i na tym dystansie miałem jedną, potencjalnie niebezpieczną sytuację na drodze. Podczas podróży przesłuchałem 35 audiobooków, przeczytałem 11 książek, schudłem 9 kilogramów, zrobiłem 6,5 GB zdjęć. Spotkałem się też z falą ludzkiej życzliwości, której, niestety, próżno szukać w Polsce.
W domu nie zaplanowałem dokładnie trasy. Wiedziałem, że mam prawie 90 dni i że zdołam zobaczyć całą lub prawie całą Nową Zelandię. Postanowiłem zacząć od Wyspy Południowej. Zaopatrzyłem się w przewodnik „Cycling in NZ” Lonely Planet, ale tak naprawdę – gdybym go nie miał, nie straciłbym wiele. W tym kraju nie ma zbyt dużo dróg do wyboru, a punkty informacji turystycznej są dobrze zorganizowane i dysponują tonami folderów, wśród których można znaleźć naprawdę wartościowe. I jeszcze byłbym spokojniejszy, bo przewodnik ten zasugerował, że będą problemy z noclegami na dziko (o czym za chwilę).
Przygotowania roweru i ekwipunku do wyprawy, a raczej do lotu samolotem, nie były proste. Musiałem pamiętać, że czeka mnie 8000 kilometrów do przejechania, niezbędny był więc porządny serwis, zwłaszcza że rower jest z rocznika ‘95 (w rodzinie od ‘96). Lot na antypody to jednak inna bajka. Po pierwsze, byłem ograniczony wagą. Bagaż rejestrowany mógł ważyć 30 kilogramów, podręczny – 7 kilogramów.
Więcej: czytaj w numerze „Rowertouru”
Zdjęcie: Jan Baryłko