
poradniki
Nim będzie za późno
![]() | Zapewne pamiętacie te chwile, gdy Wasz rower był zupełnie nowy. Jego lśniący lakier jeszcze nie nosił śladów po przebytych... » |
Korespondencja >> Chiny
Jak Budda nas oświecił
Magdalena Rzychoń, Bartosz Stasiak
![]() |
Zakazane Miasto (Pekin), a w tle bohater drugiego planu – pekiński smog |
Wyjazd do Chin trafił nam się zupełnie przypadkowo, gdyż początkowo mieliśmy jechać do Wietnamu. Niestety, nasz lot został odwołany. W zamian szybko zdecydowaliśmy się na Chiny – było trochę drożej niż do Wietnamu i z przesiadką w Moskwie. Okazało się, że pomimo wieloletniego doświadczenia rowerowego, nie byliśmy przygotowani na to, co nas spotkało na miejscu.
Od początku nad naszą wyprawą wisiało fatum, ale po kolei… Przeglądając przewodnik, ustaliliśmy trasę przejazdu: Pekin – Xi'an, około 1800 kilometrów w cztery tygodnie. Zaszczepiliśmy się na wściekliznę i WZW, przygotowaliśmy torbę antybiotyków. Kondycyjnie również byliśmy gotowi do drogi, a rowery czekał tylko krótki przegląd. Tak przygotowani wyruszyliśmy w podróż, która pod każdym względem okazała się nieprzewidywalna.
Lotnisko Okęcie. Zapłaciliśmy ekstra za torbę z ekwipunkiem wyprawowym, a nasze rozłożone i zapakowane rowery zostały uznane za bagaż główny. Nagle z głośników usłyszeliśmy, że pasażerka Magdalena Rzychoń proszona jest o natychmiastowe stawienie się w punkcie odpraw. Pierwszą myślą było, że cofną nam rowery! Tymczasem ochrona lotniska poprowadziła nas na stanowisko odprawy bagażu ponadwymiarowego. Na miejscu okazało się, że problemem nie są rowery, ale nasza kuchenka na benzynę, która podróżuje z nami od dawna. Cóż było robić, zabrałem ją szybko i pobiegłem do przechowalni bagażu. Kosztowało nas to jednak kilka długich minut i byliśmy już spóźnieni przy odprawie. Przez cały terminal gnaliśmy do naszego gate’u. Tam kolejka, a czas naglił, bo do odlotu pozostało dziesięć minut. Cudem udało nam się przejść przez kilka bramek i kordon celników. Jako ostatni weszliśmy na pokład.
Nieźle się zaczęło, ciekawe, co nas jeszcze czeka… A czekały turbulencje przy lądowaniu w Moskwie, które były tak silne, że połowa pasażerów ze strachu zaczęła się modlić. Samolot opuściliśmy przerażeni, na miękkich nogach. Potem siedem godzin czekaliśmy na kolejny lot do Pekinu. W końcu nadszedł ten moment, że mogliśmy wsiąść do samolotu. Usadowiliśmy się w wąskich fotelach, ale i tak cały lot miło przespaliśmy.
Więcej: czytaj w numerze „Rowertouru”
Zdjęcie: Bartosz Stasiak